Co z tym szkłem, czyli jak wybrać właściwe kieliszki?

No właśnie, jakie kieliszki wybrać? Ile ich tak naprawdę potrzeba i ile to będzie kosztować? Odpowiadając od końca – sporo. Dobry kieliszek kosztuje tyle co butelka przyzwoitego wina, a bardzo dobry, zdecydowanie powyżej stu złotych, często bliżej dwustu. A jednak naprawdę warto zainwestować. Na początek, aby poczuć różnicę można kupić tylko dwie sztuki, dla siebie i dla drugiej osoby, w końcu wino lubi dialog. Bo dobre szkło nie tylko elegancko wygląda, jest lekkie i paradoksalnie trwałe, ale przede wszystkim znakomicie podaje aromaty!

A wino to przecież zmysłowa przyjemność! Meloman wybierając starannie ulubione wykonanie IX symfonii Beethovena nie będzie cennej płyty odtwarzać w samochodzie, ani na boomboxie… Podobnie jest z przechowywaniem wina. Zamiast profesjonalnej chłodziarki Vestfrost można korzystać z innych zamienników. Można też trzymać wino w lodówce, między kiełbasą a wędzoną makrelą. Albo pić za ciepłe. Można, ale na szczęście nie trzeba. I nie warto, zwłaszcza gdy lubimy wino oraz gdy zdarza nam się sięgać po butelki ponadprzeciętne. Dlatego absolutnie unikamy masowej produkcji z grubego szkła, tanich, małych i brzydkich produktów z ulubionego sklepu z meblami, czy wyposażeniem kuchni.

Rozmiar ma znaczenie

Możnaby napisać, że nie tylko rozmiar, ale i kształt. Liczy się także grubość samego szkła, waga, jakość i technika wykonania. Nie do wiary? Wystarczy zrobić prosty test kieliszkowy: nalać odrobinę tego samego wina do dwóch kieliszków, zwykłej, pękatej bombki z byle marketu oraz do specjalistycznego szkła dobrej marki. Tańsze kieliszki robi się maszynowo, z łączonych elementów, tj. osobno czasza, nóżka i stópka. Te najwyższej próby są ręcznie robione z jednego kawałka, częściej kryształowe niż szklane. Choć wyglądają na kruche i delikatne, to ich trwałość jest wysoka. Wiodące firmy na światowym rynku to głównie austriackie manufaktury o długich, rodzinnych tradycjach. Najsłynniejsza i największa z nich to firma Riedel, a w testach wygrywają też Zalto i Gabriel-Glas. W drugiej lidze za Austriakami idzie solidna, niemiecka produkcja, przede wszystkim Schott Zwiesel, dalej Stolzle, Spiegelau i Nachtmann. Nierzadko tu właśnie, nawet przy maszynowej produkcji jest dobra relacja jakość-cena. Utwardzane, mineralne szkło też jest dość trwałe i bardziej wytrzymałe od taniej masówki. Często zdarzyła mi się taka statystyka, jeden rozbity Schott na kilka „zwykłych” kieliszków. Cena nie jest tu więc argumentem na korzyść marketu. Celowo zwracam uwagę bardziej na jakość produkcji, niż na drugoplanową kwestię typologii kieliszków. O tym za chwilę. Najważniejsze jest bowiem, by poczuć radość i przyjemność z kontaktu z dobrym szkłem. Ono potrafi wydobyć z wybitnego wina to co najlepsze! W nim tkwi bowiem połączenie funkcjonalności i estetyki nieraz na artystycznym poziomie.

Jakie?

Okazuje się, że dobre firmy oferują linie kieliszków z modelami dedykowanymi nie tylko do białego i czerwonego, ale często do głównych typów wina, zwłaszcza rozróżniając bordeaux od burgunda. Do tego wysmukłe flety na musujące, małe likierowe i wreszcie na wodę. Lekko licząc sześć typów szkła, na osobę! Przy większych ambicjach imprezowych, potrzeba by osobnej szafy, i grubego portfela przy okazji. Na szczęście dla posiadaczy niewielkich kredensów i małych salonów wymyślono kieliszek uniwersalny, do wszystkich typów wina. Kiedyś zwany all-in-one, szczególnie popularny na profesjonalnych degustacjach, dość mocno wyewoluował z prostego wzoru idealnego kieliszka, niewielkiego tulipana opracowanego przez francuską organizację INAO. Jedną z ciekawostek jest niezwykły kieliszek uniwersalny bez nóżki, który degustator mógł wygodnie transportować do pracy.

Nie dajmy się zwariować

Jakkolwiek zdecydowanie polecam dobrej jakości szkło, specjalistyczne kieliszki do wina, które znacząco wpływają na jego zmysłową percepcję – najlepiej takie jak nam się podoba, to jednak wiem, że trzeba twardo stąpać po ziemi. Przypominają mi się obrazki zaobserwowane w Alzacji, gdzie w lokalnych restauracjach rządzą tradycyjne „zielononóżki”, czyli maleńkie i niepraktyczne, zdobne barwionym trzonkiem bombki… Nikomu to nie przeszkadza ani w serwowaniu, ani w konsumowaniu porządnych bądź co bądź pinotów i rieslingów w cieniu Wogezów, a w końcu to Francja, kolebka winnej kultury w nowożytnej Europie! Albo ekstremalne, ale bardzo życiowe sytuacje, jak ta rodem z kultowego filmu „Bezdroża” (tytuł oryginalny Sideways), kiedy znakomitego choćby i drogiego wina nie ma po prostu z czego pić, a potrzeba jest paląca. Wtedy nie szukamy odpowiedniego szkła, tylko zadowalamy się tym co jest, czy to szklanką, czy papierowym kubeczkiem ze stacji benzynowej. W życiu i tak bywa. Ale w domowym zaciszu, to co innego.

Marcin Zatorski